Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ha! — zawołał — Wszystko ułożyła pani świetnie! Lecz, czy sądzi pani, że dam się tam zaprowadzić, jak baran! Że nie obejdzie się bez walki?
Chwilę milczała, poczem wypuściwszy z ust duży kłąb tytuniowego dymu, który ją prawie zasłonił, wyrzekła:
— Może obyłoby się bez walki!
Sądził, że ogarnęły ją skrupuły.
— Więc sama pani przyznaje, że podłością było wykorzystywanie pozorów i osadzenie mnie w ym zakładzie?
Nagle, z jej twarzy, spadła maska.
— Zagrajmy w otwarte karty! — wymówiła — Cieszę się bardzo, że pan powrócił do przytomności, albo też sprawia obecnie wrażenie przytomnego. Ale, nie poto osadziłam pana w zakładzie dr. Trettera i przecierpiałam tyle czasu, aby pan znów stawał na mej drodze. Obchodził się pan stale ze mną brutalnie, bił mnie, a nawet usiłował pozbawić życia! Cóż dziwnego, że w takich warunkach znienawidziłam pana i gdzieindziej skierowałam uczucie...
Znów spojrzała na Horyńskiego. Nasz bohater milczał, wyczuwając w jej oskarżeniach potworne kłamstwo. Nie przerywał, jednak, chcąc się dowiedzieć, dokąd zmierza.
— Gdybym więc — ciągnęła dalej — zgodziła się obecnie obdarzyć pana wolnością, bez wszelkich zastrzeżeń, sama byłabym sobie najgorszym wrogiem i wywołałoby to tylko niepotrzebne komplikacje. Ale, żeby pana przekonać, że nie jestem taka zła, jak mniema, zaproponuję pewien układ!
— Mianowicie!
Uczyniła pauzę, poczem patrząc mu prosto w oczy, wyrzekła:
— Zgodzę się na uwolnienie pańskie z zakładu dr. Trettera i wnet przerwę wszelkie dalsze poszukiwania, o ile zgodzi się pan podpisać pewne zobowiązanie.
— Jakie?
— Napisze pan, że pod wpływem ataku furji chciał