Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

mnie uśmiercić, bardzo przeprasza za swój czyn, popełniony w stanie niepoczytalnym i nie żywi żadnego żalu za osadzenie w sanatorjum...
— Znakomicie, a dalej?
— Prócz tego, zrzeknie się na moją korzyść większości swego majątku i nie będzie mi stawiał przeszkód, w jakikolwiek sposób zechcę ułożyć sobie życie... Sam zaś, za sumkę, którą mu przeznaczę, wyjedzie zagranicę i jakiś czas tam zabawi. Najlepiej nawet byłoby, gdyby pan osiedlił się tam na stałe!
— Acha!
— Oto przyczyna, czemu wogóle rozmawiałam z panem, gdy wdarł się do tego pokoju. Chciałam zaproponować ten układ. Inaczej, dawno zawezwałabym policję.
— A jeśli się nie zgodzę?
— Pielęgniarz Antoni świetnie obchodzi się z choremi w sanatorjum! — odparła cynicznie.
Nowa fala gniewu wezbrała w jego piersi.
— Tedy — jął powtarzać — żąda pani, abym sam przyznał się, że byłem obłąkany i że w czasie ataków szału popełniałem, różne czyny niebezpieczne? Czyli, pragnie pani, mi zatrzeć wszelkie ślady, wytrącić mi broń z ręki i w przewidywaniu, że mogę się skarżyć o zbrodnicze knowania, raz na zawsze mnie unieszkodliwić. Pozatem, w nagrodę, że miałem zostać otruty w zakładzie Trettera, pragnie pani zabrać cały mój majątek i żyć wygodnie ze swoim kochankiem? O ile się nie zgodzę, grożą mi nowe tortury z ręki pielęgniarza Antoniego! Brawo! Wszak, tak pani powiedziała?...
— Wyraziłam się, zdaje się dość jasno,..
Oczy młodego człowieka zabłysły i podszedł do niej o kilka kroków.
— Zawsze — wymówił twardo — nie przywiązywałem wielkiej wartości do pieniędzy! W czasie zaś mojej choroby odzwyczaiłem się od nich całkowicie! Ale nie pozwolę się obdzierać ze wszystkiego, bo to