Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co to wszystko znaczy?
— Wiem, tyle, co i ty i przeróżne snuć można domysły. W każdym razie, słowa owej hrabiny, że skoro młody człowiek odzyska przytomność, jego dni są policzone, niezbyt brzmią zachęcająco...
— Po kilku tygodniach, spędzonych w separatce, pod wyłączną opieką doktora i Antoniego. Dziś po raz pierwszy, doktór zezwolił na spacer w parku, ale i tak swoboda jest względna, bo zauważ, że z za krzaka wygląda Antoni i pilnuje go. Cudem wprost, udało ci się zbliżyć do tajemniczego młodzieńca i wyobrażam sobie, jaki Tretter byłby wściekły, gdyby się o tem dowiedział. Oczywiście, spostrzeżeniami tamtej nocy, nie podzieliłam się z nikim i ty pierwsza je z moich ust słyszysz. Radzę, milcz, jak grób. Dziś o posadę niełatwo.
— Kiedy... Jeśli tu coś potwornego się dzieje?...
— Cicho! Idzie Tretter... Nie patrz się nawet lepiej w tamtą stronę...
Istotnie, zdala zarysowała się okazała sylwetka właściciela zakładu. Wysokiego, tęgiego mężczyzny, silnego bruneta, o długiej brodzie, w dużych amerykańskich okularach.
Szedł powoli, niby nie patrząc na nikogo, a jednocześnie lustrując bacznie wszystko i wszystkich. Niedbale kiwnąwszy głową, minął milczące obecnie pielęgniarki, poczem, niby odniechcenia obrzucił wzrokiem aleję, po której spacerował młody człowiek. Wydawało się, że nie poświęca mu większej uwagi, ale błysk, jaki padł z za okularów, świadczył, iż sprawdził doskonale, że za krzakiem czuwa, z ukrycia Antoni.
Natomiast, młody człowiek, nagle podniósł głowę i spostrzegł lekarza. Jakiś skurcz przebiegł po jego twarzy.
— Zapytam go się... Zapytam! — szepnął. — Może teraz zechce mi odpowiedzieć.
Niby poruszony niewidzialną sprężyną, rzucił się w stronę Trettera. Prawie biegł ku niemu. Doktór widocznie drgnął, lecz nie unikał spotkania. Stał