złego nie przytrafiło się panu po drodze! Franek nie wrócił jeszcze z biura, ale spodziewam się go lada chwila!
Znów powiodła młodego człowieka — obecnie już Otockiego — do tego samego pokoju i wyjaśniła:
— Mama wciąż jest cierpiąca i zasnęła teraz! Możemy swobodnie rozmawiać. Jak się panu powiodło?
— Znakomicie! — odparł z ironją.
— Serdecznie przyjął pana ów Horyński?
— Nie mógł serdeczniej!
— Wyjaśnił wszystko? Wie pan, jak się pan nazywa?
— Wiem!
— Jak, jak? — nie hamowała swej ciekawości.
— Jarosław Otocki!
Zmarszczyła brwi.
— Nazywa się pan Jarosław Otocki? Ale, chyba nie z Otockich, tych hrabiów?
— Niestety...
— Ach! — zawołała — więc ta hrabina?
— Jest moją żoną!
— Jego żoną! — wymówiła z goryczą — Hrabia... Hrabina...
Dziwny żal ścisnął serce panny Janeczki. Myślała obecnie, jaka dzieli ją przepaść od ukochanego człowieka. Ona, biedna pielęgniarka, a on bogaty potomek znakomitego rodu. Bo ród Otockich w Warszawie dobrze był znany. Prócz tego, może myślała — i tu spełniło się jej najgorsze przeczucie — że ten arystokrata nie jest wolny i że nie łatwo przyjdzie potargać więzy, łączące go nawet ze złą i podłą kobietą. Wydało jej się, że nagle jakaś przepaść rozwira się u jej stóp i że traci coś bardzo drogiego. Poczuła, jak dziwna mgła przesłania jej oczy. A przecież, powinna była być na to przygotowana.
— Winszuję... panu... hrabiemu... — powoli wyrzekła, starając się powstrzymać cisnące się łzy i nic nie dać poznać po sobie.
— Panno Janeczko, moja złota wybawicielko! —
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.