Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

zdala od pielęgniarek i chorych, więc rozmowy z młodym człowiekiem nikt nie mógł posłyszeć.
— Panie doktorze! — wyrzucił ten ze siebie, jakimś błagalnym tonem, kiedy się zbliżył. — Zaklinam pana...
Pozornie dobrotliwy uśmiech rozlał się po twarzy Trettera. Uśmiech, jakim doświadczeni lekarze witają napastujących ich warjatów.
— Cóż się stało?
— Panie doktorze! — mówił młody człowiek. — Ja naprawdę, tu oszaleję? Skąd się tu wziąłem? Gdzie jestem? Któż mnie tu umieścił? Przecież to zakład dla obłąkanych.
— Zakład, dla ludzi, którym potrzebny jest spoczynek! — wymijająco odparł Tretter.
— Ależ, panie doktorze! — prawie krzyczał. — Nie jestem warjatem! Nie jestem, nie jestem...
— Wszyscy warjaci tak o sobie mówią! — mruknął przez zęby Tretter.
Młody człowiek raptem pochwycił się za głowę.
— Straszne! Okropne! — szeptał. — Nic nie pamiętam! Nie pamiętam nawet, jak się nazywam!
— Jest pan jeszcze chory! — nagle z jakimś błyskiem w oczach wymówił Tretter.
— Nie prawda! Byłem chory, ale nim nie jestem! To pan we mnie wmawia, doktorze! Ale, zaklinam — chciał pochwycić Trettera za rękę, którą ten odsunął raptownie — zaklinam, pana, powiedz mi wszystko? Wiem, że długo chorowałem, prawdopodobnie na zapalenie mózgu. Teraz, odzyskałem przytomność... Doskonale zdaję sobie sprawę, co się dokoła dzieje. Znajduje się w jakimś szpitalu, przeznaczonym dla szaleńców. Lecz, nie pamiętam mojej przeszłości... Kim byłem? Co robiłem? Skąd się tu znalazłem? Jak mam na imię i jak brzmi moje nazwisko. Toć nawet ktoś z mojej bielizny powycinał litery.
— Jest pan chory! — znów powtórzył Tretter i uczynił ruch, jakby pragnąć się oddalić.