Ręka Otockiego, trzymająca kartkę, opadła bezsilnie.
— Boże! — jęknął — Nietylko sam jestem nieszczęśliwy, ale i na innych sprowadzam nieszczęście!
Ale, panna Janeczka już zdołała się opanować.
— Nie trzeba tracić otuchy — zawołała — a coś postanowić!
— Postanowić? — pochwycił z rozpaczą — Lecz, co? Widzi pani, jak sieć zaciska się coraz ciasnej. Gozdawa-Gozdowski umyślnie oskarżył pani brata, aby utrącić niedogodnego świadka, a tem samem poderwać zaufanie i do pani zeznań. Już twierdzi, że oboje mieliście na celu szantaż, uwalniając z sanatorjum obłąkanego...
— Potworne kłamstwo!...
— My to wiemy, lecz jak inni zapatrywać się będą? Powiem; jestem kompletanie zdrów! Na to lekarze, pod wpływem Trettera i zeznań mojej żony odpowiedzą: Nie, dopiero jest pan rekonwalescentem i czas jakiś jeszcze musi się leczyć w sanatorjum! — Oświadczę im na to, że nie mam zaufania do zakładu Trettera, gdyż chciano mnie tam pozbawić życia, poproszą o dowody. Powołam się na pani świadectwo? — Na zasadzie oskarżenia Gozdowskiego, mogą je uznać za niewystarczające, tem bardziej, że Tretter wraz z Antonim dawno pozacierali ślady i pousuwali podejrzane proszki. Chwalić się nawet będą, że dzięki kuracji i w ich zakładzie odzyskałem przytomność. Nic im nie zrobię! Błędne koło! Toć nawet szczegółów o mojem umieszczeniu w sanatorjum nie zdobyła pani bezpośrednio, a posłyszała je od koleżanki. Czy ta koleżanka zechce je potwierdzić?
— Nie wiem! — szepnęła.
— Widzi pani! To też proszę się nie dziwić, że daremnie łamię sobie głowę, jak wybrnąć z matni, w którą niechcący ją i jej brata wciągnąłem. Ach, gdybym przeciw mej żonie mógł zdobyć jakieś niezbite dowody...
Może jeszcze dodałby co do tych słów, gdyby znów
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.