— A mnie oskarża — wyrwało się pannie Janeczce — że gwoli jakiegoś szantażu, ujmuję się za obłąkanym, którym ma być pan Otocki. I że, w tym celu mu dopomogłam do ucieczki. Gdyż pracuję w zakładzie Trettera, jako sanitariuszka — umyślnie dodała, by wyjaśnić Wręczowi sytuację.
Dyrektor w lot ją pojął, zbyt jednak miał zaprzątniętą głowę czem innem, by wdawać się w dalsze wyjaśnienia.
— Jedziemy zaraz! — oświadczył, powstając z miejsca — Wstąpimy po Lolę i udamy się do tej Walendziakówna, czy Waleńskiej, bo nawet dobrze nie znam jej adresu...
— Czy nie na Mokotowskiej? — nagle rzucił Otocki.
— Zdaje się! — zdziwił się Wręcz — Więc jednak coś pan pamięta?
— Coś... nie coś... — odparł i znów zmarszczył czoło.
Pannę Janeczkę ogarnęło nowa obawa.
— A czy z tą osobą nie możnaby się spotkać gdzieindziej? Koniecznie u niej w mieszkaniu? Czy to bezpiecznie?
— Nadmieniłem — odrzekł Wręcz — że jest ciężko chora! A niebezpieczeństwo? Żadnego niema, gdy ja tam będę! — dodał, ufny w swe siły.
— Bądź dobrej myśli, Janeczko! — szepnął Otocki, podczas, gdy Wręcz już wychodził do przedpokoju — Powrócę, jako zwycięzca i nie straszne nam się staną prześladowania! Gdyby, nawet, w czasie mej nieobecności, cię niepokojono — wspomniał ostrzeżenie jej brata, Koryckiego, że należy spodziewać się policyjnej wizyty i rewizji — prędko wszystko się wyjaśni, a Wręcz nam dopomoże!
Rychło, wraz z grubym dyrektorem znalazł się na ulicy i zajął obok niego miejsce w taksówce. Ten rzucił adres Loli: — „Na Wspólną!“.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/169
Ta strona została uwierzytelniona.