Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale młody człowiek zagrodził mu drogę.
— Doktorze! — zawołał prawie groźnym tonem — ja pana tak nie puszczę! Więc dobrze, jestem chory... Ale, przecież pan wie, jak się nazywam, kim jest moja rodzina, kto mnie tu umieścił? W książkach zakładu muszą figurować dane. Tymczasem odkąd od kilku dni powróciła mi przytomność, ale nie pamięć, pan nic powiedzieć mi nie chce, zbywa półsłówkami moje zapytania. A ten przeklęty drab Antoni, milczy, niczem zaklęty. Toć, pańskim obowiązkiem, doktorze, jest mi to powiedzieć!
Tretter, z poza swych szkieł ogarnął młodego człowieka poważnym wzrokiem. Żaden muskuł nie drgnął na jego twarzy, gdy bezczelnie kłamał.
— Niestety — wymówił — nie mogę panu służyć wyjaśnieniami! Znaleziono pana, gdy leżał nieprzytomny, koło plantu kolejowego i przyniesiono do mojego zakładu. Wiem, tyle, co i pan! Czyli nie wiem, ani kim pan jest, ani jak się nazywa.
— Niemożebne!
— A jednak prawdziwe! Opiekuję się panem zupełnie bezinteresownie i mam nadzieję, że rychło go wyleczę. Co do reszty dopomóc nie mogę i o ile pamięć sama nie powróci, będzie pan w dość niemiłej sytuacji. Teraz, powtarzam! Jest pan chory i powinien unikać wszelkich wzruszeń. Rozumie pan to, chyba?... Tedy, przerwijmy tę bezcelową rozmowę...
— Doktorze...
Ale Tretter machnął tylko ręką, odwrócił się i jął spiesznie się oddalać. Rychło, jego masywna postać znikła śród gęstych drzew. Młody człowiek z rozpaczy załamał ręce, a z jego piersi wydarł się jęk:
— Oszaleję... Oszaleję, otoczony temi warjatami i bijąc się wciąż z myślami własnemi! A może... Sam już zaczynam przypuszczać, że jestem warjatem!
Znów niespokojnie jął krążyć po alei. A tak był zatopiony w swe smutne dumania, że nawet nie spostrzegł, iż zdala z za zieleni kwitnących krzewów śledziły go jakieś kobiece, pełne współczucia oczy.