Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.

propozycje, że jasno z nich wynikało, iż zmierza wkręcić się do banku, na głównego akcjonarjusza, bez grosza. Jeszcze, straszył...
— Straszył?
— Że wie, iż w banku są nieporządki i jeśli nie przyjmiemy go, aby stosunki „usanował“ — głos dyrektora zadygotał z gniewu — o naszej działalności władzom doniesie...
Otockiemu rozjaśniło się w głowie. Pojmował, czemu Wręcz uważa Gozdowskiego za ich wspólnego wroga.
— Acha! — bąknął.
— Wogóle — wyrzucał z siebie dyrektor, nie hamując się żadnemi względami — to zwyczajny łobuz i kombinator! Niema potrzeby panu hrabiemu tłumaczyć, gdyż sam najlepiej pan go zna! Te całe jego biuro, to wielka bujda, humbug i służyło tylko za pokrywkę do różnych ciemnych interesów. On kręci teraz pańskiemi pieniędzmi. Bo, po osadzeniu pana w sanatorjum, na wszystkiem łapę położył, a pańska niby żona, hrabina, wierzy mu ślepo... Dochodzi na tem tle, do różnych zatargów z Horyńskim, który też chciałby się dorwać do gotówki, ale Gozdowski jej z łapy nie wypuszcza. Zanadto lubi grać i hulać. Wymyślają też sobie ciągle, ale jak potrzeba, zawsze się pogodzą...
— Taka sprawa! — mruknął, domyślając się teraz prawdziwego sensu listu Horyńskiego, który zarówno Koryckiego, jak i jego w błąd wprowadził. Domyślał się, iż musiał pisać Horyński, iż i jemu część łupu się należy, skoro uczestniczył w tych machinacjach i że o ile Gozdowski będzie mu skąpił, bardzo później pożałuje tego.
— A wszystko to dzieje się z pańskiej kieszeni! — z takiem oburzeniem mówił dyrektor, że nos jego był fioletowy z pasji — Rządzą się, niczem szare gęsi, sądząc, że na stałe pozostanie pan w sanatorjum, lub umrze i ich już są pańskie miljony... Gałgaństwo!.... Łajdactwo!
Otocki zerknął nań z ukosa i pomyślał, że Wręcz