Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

— Biedny, biedny! — szeptała dziewczyna w białym fartuchu pielęgniarki. — Co oni chcą z nim zrobić? Jesne jest, że Tretter zamyśla jakieś okropne łajdactwo! Ale, jak go ratować?
Raptem rozległo się uderzenie gongu. Sygnał, że chorzy mają powrócić do swych sal, aby po spożytej kolacji udać się na spoczynek.
Rozległy się nawoływania pielęgniarzy.
Dziewczyna drgnęła i rzuciwszy młodemu człowiekowi ostatnie, jakby przepojone żalem spojrzenie, zwróciła się w stronę, powierzonych jej pieczy chorych, zakochanej damy, w niemodnym kapeluszu i cichej melancholiczki. Widziała jeszcze, jak do młodego człowieka, zbliżył się Antoni i oświadczywszy mu coś energicznie, jął go prowadzić w stronę separatek, będących pod wyłącznym dozorem dr. Trettera.
— Biedak! — powtórzyła w myślach.
W parę godzin później, gdy w zakładzie zapanowała kompletna cisza i chorzy znaleźli się, zgodnie z przepisami, w łóżkach, właściciel zakładu, dr. Tretter odbył tajemniczą konferencję z pielęgniarzem Antonim, w swym gabinecie.
— Antoni! — rzekł do zausznika — Czy przyrządziłeś, dla pacjenta Nr. 210 — w ten sposób oznaczono w zakładzie tajemniczego młodego człowieka — odpowiednią miksturę?
— Tak jest, panie doktorze!
— Wypił ją?
— Prawdopodobnie! Przecież codziennie ją pije i święcie wierzy, że po tem „lekarstwie“ prędko mu pamięć powróci!
Wykonał nieokreślony gest ręką. Zapewne myślał o tem samem, o czem myślała obecnie młoda pielęgniarka. O słowach, rzuconych pamiętnej nocy przez tajemniczą hrabinę, która pacjenta Nr. 210 tu odwiozła. Wszak mówiła ona wtedy — „gdy przytomność odzyska, jego dni są policzone!“...