Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ II.
Ucieczka.

Pacjent Nr. 210 leżał w swym pokoiku. Pokoik ten, aczkolwiek przyzwoicie umeblowany, był podobny do więzienia i ten, kto tam się znalazł, czuł się, niby więzień.
Na oknie więc znajdowały się grube kraty, drzwi obito grubym materacem, a od zewnętrznej ich strony umieszczono mocne rygle. Z separatki tej, przeznaczonej zazwyczaj dla furjatów, nie sposób było się wydostać i dr. Tretter wiedział, że jego pacjent jest tam zamknięty bezpiecznie. Mógł z nim robić wszystko co chciał, gdyż dzięki grubym murom i materacom na drzwiach, najsłabszy odgłos nie przedostawał się do innych pokojów.
To też, wieczorem nie zajrzał do młodego człowieka. Odwiedził go tylko, po raz ostatni przed snem, pielęgniarz Antoni, a widząc, że na nocnym stoliku, stojącym obok łóżka, stoi w dalszym ciągu nietknięta szklanka z miksturą przyrządzoną przez doktora, z niezadowoleniem zapytał:
— Dlaczego pan nie wypił?
Pacjent Nr. 210 spojrzał niepewnie na pielęgniarza, drżał w łóżku, naciągnąwszy kołdrę aż pod brodę.
— Bo... bo... — bąknął — nie smakuje mi to lekarstwo. Jest gorzkie, niemiłe... Poza tem, mam wrażenie, że nie pomaga mi, a szkodzi. Czuję po niem szum w uszach, zawrót w głowie, a pamięć jakby znowu słabła...
— Nie trzeba rezonować — burknął opryskliwie Antoni, nie starając się ukryć swego rozdrażnienia — a spełniać zalecenia doktora! Głupstwa pan plecie! Tylko, dzięki miksturze, powróci pan jako tako do zdrowia...
— Kiedy...
— Proszę wypić!
Słowa te padły z ust Antoniego takim rozkazującym tonem, że młody człowiek zrozumiał, iż o ile