Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

że napadł na Horyńskiego. Cóż mogło go wzruszać jedno więcej niesłuszne oskarżenie, gdy wiedział teraz, napewno, że większość z tego, co mu zarzucano, była prawdą. Obłąkany! Furjat! Mniejsza o to, w jaki sposób doszedł do podobnego stanu, i czy winy za jego szaleństwo nie ponosiła Iza! Ale dość, że podlegał ohydnym atakom, a wówczas popełniał czyny straszliwe! Czyż w podobnych warunkach miał marzyć o rozpoczęciu życia na nowo i o lepszej przyszłości.
Coraz niżej opuszczała się jego głowa, podczas gdy pełen bezgranicznego przywiązania wzrok panny Janeczki, daremnie usiłował go pocieszyć.
Tak długą chwilę wszyscy milczeli, jakby w powietrzu zawisł nieubłagany wyrok, a w gabinecie słychać było tylko ciężkie sapanie Wręcza. Sapanie, jasno mówiło:
— Po djabłam tu wlazł!
Na twarzy prokuratora widoczne było wahanie. Choć, hrabina Iza, przedstawiła przekonywujące dowody, węchem starego sądownika czuł, mimo wszystko, coś niewyraźnego w tej historji. Niestety, aż nadto jasne były policyjne raporty. To też, na ich zasadzie, już miał powziąć decyzję i usta otwierał, by rozstrzygnąć tę skomplikowaną sprawę, gdy wtem nastąpiła nieoczekiwana przeszkoda. Do gabinetu pośpiesznie wszedł woźny i położył na stole kopertę.
— List do pana prokuratora!
Pochwycił kopertę, rozdarł ją i uważnie przeczytał pismo. Czytał długo, a ciekawe musiał tam odnaleźć wiadomości, bo aż mars przeciął jego czoło.
Nagle zwrócił się do Wręcza.
— Niesłusznie — rzekł — pan oskarżał pana Gozdawę-Gozdowskiego o to, że ukradł list panny Walendziakówny! List się odnalazł! Oto on! — podniósł papier do góry — Sama przed śmiercią nadesłała go pocztą...
— Ach! List Walendziakówny! — wyrwał się okryk z piersi obecnych, lecz zabrzmiał bardzo różnie. U jednych, niby westchnienie ulgi, u innych, rzekłbyś, niczem jęk przestrachu.