Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

W podnieceniu, przeszedł się kilkakrotnie po pokoiku, poczem zbliżył się do okna i przywarł rozpalonem czołem do zimnych, osłaniających je krat. Zdala widniało niebo usiane gwiazdami, a po niem płynął jasno księżyc, niby korab po bezkresnych dalach morza.
Ale młodego człowieka nie zaprzątał teraz obraz pięknej, letniej nocy.
— Kim byłem? — powtarzał z rozpaczą — Chwilami, wydaje mi się, że mieszkałem na wsi w jakimś pałacu. Chwilami, że w mieście, w marnej izdebce... Wydaje mi się, że zaszły tam rzeczy straszne... Ktoś okropnie uderzył mnie w głowę, chciał zamordować... Lecz może to tylko sen, bo dziwne sny wciąż mnie trapią? Czy, obecnie jestem człowiekiem normalnym, czy warjatem... Wszak znajduję się w domu zdrowia... Jeśli nie zwarjowałem, to zwarjuję... Przecież, przypomina mi się, jak przez mgły, że czytałem w jakiejś książce, iż najpewniejszym sposobem doprowadzenia zdrowego człowieka do obłędu, jest umieścić go wśród warjatów...
W bezsilnej rozpaczy, szarpnął kratami, o które stał wsparty.
— Co dalej? Co dalej?
Może długo jeszcze snułby swe niewesołe rozmyślania, gdyby wtem nie przerwał ich niespodziewany wypadek.
Z za drzwi, rozległ się cichy skrzyp. Powoli odsuwanych rygli.
— Boże! — jęknął z przerażeniem. — Jeżeli Antoni spostrzeże, że jestem ubrany i nie wypiłem lekarstwa, będę zgubiony!
Jednym susem, znalazł się z powrotem na swem posłaniu i wysoko naciągnął kołdrę pod brodę. Jednocześnie starał się zakryć sobą plamę, widniejącą na poduszce.
Wpijał się wzrokiem w drzwi. Zdziwiło go tylko, że rygle ktoś odsuwa ostrożnie, a nie ze zgrzytem, jak zwykle to czynił pielęgniarz. Nagle, zdumienie rozlało się na jego twarzy.