Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

— Towarzyszył jej mężczyzna, o niemiłym wyglądzie i drapieżnej twarzy...
— Również nie znam nikogo!
Zwątpienie przemknęło w jej oczach.
— Nic sobie pan nie przypomina? Osoby, które opisałam nie budzą żadnych wspomnień z poprzedniego pańskiego życia?
— Nie... nie... — zawołał — Nie... Najmniejszego wątku... Hrabina... Mężczyzna... Wszystko mi to jest całkowicie obce... Powtarzam pani, wciąż doznaję uczucia, że na moim mózgu, co do ubiegłych wypadków, leży jakaś mgła, której nie jestem w stanie przebić...
Chwilę zaległo milczenie.
— Ha, trudno! — szepnęła po pauzie — Jeśli pan nawet nic nie pamięta, inaczej należy sobie dać radę. Przekonałam się ostatecznie, że jest pan całkowicie normalny, a tu, w tym zakładzie, nie wolno panu pozostawać ani chwili...
— I ja — przywtórzył — wyczuwam nieuchwytnie niebezpieczeństwo!
— Proszę uważać dalej! Owa hrabina, ktoś podsłuchał rozmowę — nie wspominała, że otrzymała te informacje od swej koleżanki — oświadczyła wyraźnie Tretterowi, że gdy pan odzyska przytomność, pańskie dni będą policzone... A Tretter ją zapewnił, że żywy pan się z tego zakładu nie wydostanie...
— Rozumiem! — wykrzyknął, przypominając sobie ową miksturę — Wszystko pojmuję! Wie pani, dlaczego jestem ubrany i z nią rozmawiam. Sam powziąłem podejrzenia. Pielęgniarz Antoni, z polecenia doktora, zmuszał mnie prawie siłą do przyjmowania jakiegoś lekarstwa — wskazał na pustą szklankę, znajdującą się na nocnym stoliku — a po tem lekarstwie, stale mi było gorzej, nie lepiej i znów zanikała pamięć. Dziś, gdy podsuwał tę miksturę, udałem, że ją piję, a w rzeczy samej wyplułem ją zręcznie za poduszkę... Ot, jeszcze tu znajduje się plama...
Teraz, nie potrzebuje się dłużej ukrywać, porwał