— Pojadę do Warszawy — rzekł, aby ją pocieszyć, pojmując, iż choć odzyskał wolność, sam nie wie teraz, co począć ze sobą — Tylko...
Zrozumiała. Wyjęła z kieszeni fartuszka jakiś zwitek i prawie siłą wetknęła mu go do ręki.
— Zabrałam to ze sobą na wszelki wypadek! — wymówiła — Toć nie ruszy się pan nigdzie bez pieniędzy...
Zawahał się.
— Doprawdy, pani... Jak mogę przyjmować podobnej ofiary od nieznajomej... Chociaż, nie jest pani dla mnie nieznajomą... Znamy się zaledwie godzinę, a uczyniła więcej, niż rodzona siostra... Kiedy i czem odpłacę się jej za to...
Mimo mroku nocy, spostrzegł, że czerwień lekko zabarwia jej policzki.
— Głupstwo! — szepnęła — Skromna pożyczka! Żałuję, że nie mam więcej! Odda mi pan, kiedy zechce! Nie potrzebne mi są te pieniądze...
Milczał chwilę, ujęty niezwykłą szlachetnością jej postępowania.
— Pani — wymówił wreszcie, przypomniawszy sobie, że nawet nie zna jej nazwiska, ani imienia. — Czy wolno choć wiedzieć, komu zawdzięczam moje ocalenie?
— Nazywam się Janina Korycka! — zabrzmiała odpowiedź — Czy panu tak koniecznie do szczęścia potrzebna była ta wiadomość?
— Ależ wciąż o tem tylko myślę, jak...
— A ja myślę — przerwała — w jaki sposób pan sobie w Warszawie da radę? Nie łatwa sprawa... Proszę sobie zapamiętać, co powiem. Gdyby panu było bardzo ciężko i źle, na Czerniakowskiej pod Nr. 308 mieszka moja matka. Odwiedzam ją stale w niedzielę, gdyż te dnie mam wolne...
— Pani Korycka! Czerniakowska 308! — powtórzył.
— Tak! Może pan zapamięta! Dziś mamy poniedziałek, raczej wtorek, bo już północ minęła... Za
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.