pięć dni więc będę u matki. Wtedy, znów służę wszelką pomocą...
— Panno Janino! Panno Janeczko! — stawię się napewno! Choć po to, aby panią zobaczyć...
Może jeszcze zamieniliby kilka słów, lecz wtem jakiś podejrzany szmer zwrócił ich uwagę. Na szczęście, tylko gałąź opadła z któregoś drzewa, ale szelest ten przypominał im, że niezbyt jest bezpiecznie, przedłużać w obecnych warunkach rozmowę.
— Niech pan już idzie! — szepnęła.
Ucałował jej drobną rączkę i począł się oddalać z żalem. Jakże bliską mu była ta śliczna dziewczyna, jego nieoczekiwana wybawicielka.
Ona tymczasem, ostrożnie zamknęła furtkę i cicho przekręciła z powrotem klucz w zamku. Poczem, skręciła umyślnie w boczną, ciemną aleję, by niespostrzeżenie dostać się do domku, w jakim znajdował się jej pokój.
— Jak sobie poradzi? — rozważała — Wszak nie pamięta nic! Bez nazwiska, bez przyjaciół, bez pieniędzy? Toć wetknęła mu do ręki zaledwie grosze... Może do niedzieli coś wymyślę, a on do tego czasu nie zginie...
Nie spostrzegła nawet panna Janeczka, że osoba nieznajomego młodego człowieka, poczynała ją interesować coraz więcej.
I to nie ze względu, że dopomogła mu do uniknięcia prawie pewnej śmierci, — a przez wzgląd na jego bladą, smukłą twarz i wielkie, niebieskie, marzące oczy.
— Zobaczymy! — szepnęła, rozbierając się powoli i kładąc do łóżka, gdy niespostrzeżenie dla nikogo, bez żadnych przeszkód, powróciła do swego pokoiku; znajdującego się w pawilonie pielęgniarek — Zobaczymy!
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Tymczasem, młody człowiek — były pacjent Nr. 210 zakładu dr. Trettera — szybkim krokiem podążał w stronę stacji.