Szczęśliwie minął dość gęsty, sosnowy lasek, później dużą łąkę, tonącą w poświacie srebrzystych promieni księżyca — i wnet zarysował się przed nim szeroki kolejowy tor, a tuż przy nim niewielki, drewniany, słabo oświetlony budynek.
— Kochana dziewczyna! — pomyślał z rozrzewnieniem, chowając zpowrotem banknoty i srebro do kieszeni — Złota Janeczka! Może to jej całomiesięczny zarobek? Sobie, lub matce od ust odjęła, by mnie ratować? Czem się odpłacę za tyle dobroci i poświęcenia?
Przystanek! Wdrapał się na nasyp, przeskoczył przez szyny i zatrzymał się w pobliżu pierwszej napotkanej latarni. Wyciągnął zwitek, wetknięty mu prawie siłą do ręki przez pielęgniarkę, pannę Janinę i przeliczył pieniądze. Były tam cztery papierki dwudziestozłotowe i dwie srebrne dziesięciozłotówki, razem sto złotych.
Chwilę stał w zadumie, poczem jakby przypomniawszy sobie, że nie wolno mu poddawać się słabości, drgnął i energicznie ruszył naprzód. Śmiałym krokiem wszedł do stacyjnego budynku i rozejrzał się po małej salce, zawieszonej rozkładami jazdy oraz różnobarwnemi reklamowemi plakatami. Była całkowicie pusta, a w jej głębi jasno migało okienko — z napisem „Kasa“.
— Czy prędko odchodzi — zapytał, możliwie obojętnie zaspanego kasjera — pociąg do Warszawy?
— Osobowy! Za dziesięć minut! posłyszał odpowiedź.
— Chwała Bogu! Za dziesięć minut! — mało nie wykrzyknął głośno — A o której przybywa na miejsce?
Kasjer spojrzał na ścienny zegar. Ten wskazywał kwadrans po północy.
— Jedzie się niecałe pół godziny! — mruknął — Będzie pan przed pierwszą!
— Proszę o bilet drugiej klasy!
Z biletem w kieszeni, wyszedł przed budynek i odetchnął głęboko. Obawiał się najwięcej, że może na najbliższy pociąg przyjdzie mu czekać wiele godzin, a przez ten czas jego ucieczka zostanie zauważona.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/28
Ta strona została uwierzytelniona.