Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchajcie! — zawołał, podbiegając do siedzących na ławce trzech andrusów. Chcecie zarobić pieniądze?
Andrusy, którzy mierzyli go dotychczas wzgardliwemi spojrzeniami, ożywili się nagle, a jeden z nich nawet powstał z ławki.
— Pieniądze? — mruknął — Czemu nie? Zawsze przyda się forsa!
— Widzicie — prędko tłumaczył, wskazując na biegnącego wzdłuż plantu Trettera — widzicie tego mężczyznę z potarganą czupryną i zwichrzoną brodą? To warjat! Mój pacjent! Uciekł z zakładu dr. Trettera! Słyszeliście pewnie o tym zakładzie? Jestem tam lekarzem.
— Co nie mamy znać? To pan tam je doktór?
— Tak! tak!... Uciekł, bo inaczej nie pojmuję, skąd znalazł się na wolności! A ja nie mam czasu nim się zająć i muszę natychmiast jechać do Warszawy! Tedy dam wam dwadzieścia złotych — mignął, wyciągniętym z kieszeni banknotem — zwiążcie go i odstawcie do sanatorjum! A gdyby stawiał opór, nie krępować się... — wykonał energiczny ruch ręką, niby kogoś porządnie zdzielał po łbie.
— To si wi! — z porozumiewawczym błyskiem w oczach przytwierdziły andrusy.
— Niebezpieczny warjat! — szybko rzucał dalej — Wszystkich nazywa warjatami. A sam siebie uważa za naczelnego lekarza, dr. Trettera! Ciągle się rzuca i ludzi goni! O, słyszycie, jak wrzeszczy?
W rzeczy samej, dr. Tretter pędem biegł w ich stronę, wydając głosem okrzyki. Jakże nie miał pędzić, gdy jego zbieg, stał o kilkanaście kroków przed nim, rozmawiając z jakiemiś oberwusami. Dziwiło tylko doktora, że mimo, iż ten spostrzegł, nie ucieka, a spokojnie nań oczekuje. Utwierdziło to Trettera jednak w mniemaniu, że tem łatwiej uda się go pochwycić.
— Trzymajcie! — ryczał, ile w piersi starczyło sił — Trzymajcie warjata!