nem słowem jegomość, któremu dobrze powodzi się w życiu i który z tego życia potrafi wyciągnąć odpowiednie rozkosze. Bożyszcze kokot i dancingowych kelnerów.
Pan ten stał i rozglądał się po sali w poszukiwaniu stolika, a znajdujący się obok niego „dyrektor“ dancingu, również sokolim wzrokiem badał, gdzieby można było tak znakomitego gościa umieścić.
Niestety, wszystkie stoliki były zajęte, gruby birbant widocznie, nie znajdował na sali znajomych, a na jego twarzy poczynał się zarysowywać wyraz niezadowolenia, że opuścić będzie musiał zakład, w którym w najlepsze rozpoczynała się zabawa.
— Panie dyrektorze! — szepnął do wyelegantowanego grubasa szef recepcji — Szkoda, że pan dyrektor wczśniej nas nie uprzedził, że tu przybędzie... Zatrzymalibyśmy stolik... Ale, gdyby, pan dyrektor, zechciał, znalazłaby się rada...
— Jaka? — mruknął nowy gość, tytułowany dyrektorem — Wszystko zajęte... Przecież, nie będę się łączył z obcemi towarzystwami? Mogą się nie zgodzić.
— Tak... ale... — zarządzający dancingiem wskazał na stolik, zajęty przez młodego człowieka — Siedzi tam jeden... Zdaje się, urzędnik państwowy... Przy sznyclu i wodzie sodowej! — w głosie zarządzającego zabrzmiała niekłamana wzgarda i oburzenie — Porządny jakiś facet, ale goły... Wyrzucić go nie mogę, ale gdyby pan dyrektor zechciał...
Grubas skierował swój wzrok na młodego człowieka. Lustrował go oczami dłuższą chwilę, a w tem spojrzeniu, na pozór dobrodusznem, rysowała się teraz jakaś podejrzliwość i zdolność przenikania ludzi do dna, wielu latami praktyki zdobyta. Wpijał się w młodego człowieka, niby ten mu kogoś przypominał, lecz, widocznie, nie łączył jego twarzy z żadnym wspomnieniem, bo nawet na czerwonem obliczu siadł poprzedni beztroski uśmiech. Młody człowiek miał inteligentny wyraz twarzy, był ubrany przyzwoicie i śmiało można było zasiąść w jego towarzystwie.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.