Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech go pan się zapyta! — rzekł do zarządzającego.
Ten wzruszył ramionami, jakby dając do zrozumienia, że w tym wypadku, wobec tak „pętackiego gościa“, wszelkie długie ceremomje są zbyteczne.
Podbiegł do stolika.
— Szanowny panie! — oświadczył młodemu człowiekowi, który nieco drgnął, posłyszawszy jego głos i podniósł nań zdziwione oczy — Szanowny pan, zapewne, prędko odejdzie?
— Dlaczego? — rzucił mimowolnie ostro, zdziwiony niegrzecznem zapytaniem.
Zarządzający zakładem po raz pierwszy dopiero przyjrzał się twarzy młodego człowieka. Wyczytał z niej, że nie należy do kategorji, których można ostatecznie lekceważyć.
— Bo... bo... — jął bąkać, zmieniając na uprzejmiejszy swój ton — My, wcale pana nie wypraszamy... — nie śmiał dodać, że zbyt małą sumę wyniesie rachunek młodego człowieka — Tylko... Jest tu jeden pan dyrektor, nasz stały gość, szuka stolika! A wszystkie zajęte! Gdyby pan się zgodził? To taki elegancki człowiek...
— Rozumiem! — odparł, pojąwszy tę całą dyplomatyczną grę — Rozumiem i zgadzam się! Niechże pan poprosi tu tego swego dyrektora! Mam nadzieję, nie będziemy sobie przeszkadzali nawzajem!
Zarządzający, uśmiechnął się z zadowoleniem i już sunął w podskokach w stronę wyelegantowanego „dyrektora“.
Rychło ten znalazł się przy stoliku.
— M-ski! — mruknął dość niewyraźnie swe nazwisko, przedstawiając się naszemu bohaterowi.
— B-ski! — również niewyraźnie odparł w odpowiedzi, czerwieniejąc się lekko i przypomniawszy sobie teraz dopiero, że jest człowiekiem, bez nazwiska.
Tak bez nazwiska...
Tymczasem dyrektor zamawiał napoje i przekąski, a jego obstalunek nie był podobny do obstalunku naszego młodego człowieka.