Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

Wnet na stoliku pojawił się koniak „Henesy‘ego“, kawior i łosoś, a później inne, wyszukane potrawy. Ale dyrektor, choć wypił jeden kieliszek i drugi, a nawet przegryzł kawałkiem łososia, miast przysmaków, lub obserwowaniu tańczących par, nie spuszczał oka ze swego przygodnego towarzysza.
Młody człowiek, siedział tak, jak i przedtem, wsparłszy głowę na ręku i prawie całkowicie twarz zakrywszy dłonią. Ledwie przez chwilę, gdy się przedstawiał, mógł go „dyrektor“ dobrze obejrzeć. Lecz ta chwila wystarczyła. Teraz wyraźnie na obliczu dyrektora rysowało się to samo zapytanie, które wyczytać niedawno było można w oczach umalowanej damy:
— On? Czy nie on?
Sam dziwił się teraz sobie, że go wcześniej nie poznał. Gdy podchodził do stolika, a nawet, gdy stał przy drzwiach, obok zarządzającego dancingiem. Ale, w takim razie, poco ta cała komedja? Czemu zasłania się od niego dłonią i wita, niby spotkali się w życiu po raz pierwszy? Przed nim nie musi się chyba ukrywać, choć...
— Pan Darski? — nagle wypalił — Pan Darski, o ile się nie mylę?
Młody człowek drgnął i opuścił rękę. Twarz jego stała się doskonale widoczna i dyrektor spostrzegł, że zalewa ją gwałtownie czerwień.
— Nie rozumiem? — bąknął.
— Ależ, Darski! Janusz! — zawołał tamten, aż unosząc się ze swego miejsca — Opuściłeś rękę i znakomicie cię poznaję... Wprost pojąć nie mogę, że nie poznałem od pierwszej chwili...
Twarz młodego człowieka stawała się coraz więcej purpurowa. Tedy, tak brzmiało jego nazwisko? Był jakimś Januszem Darskim? Niestety, nawet i to nie budziło w nim żadnego wspomnienia!
— Kiedy, właściwie... — dalej bąkał.
Ale, grubas nie dawał już teraz za wygraną. Pochyliwszy się przez stolik i zniżywszy głos, niby pojmując, że to, co mówi nie może być przez nikogo posłyszane, prawił: