Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

Wręcz, później szczerą jego spowiedź posłyszy, może na nowej drodze życia, jaką zamierzał obrać, zechce mu przyjść z wybitnym ratunkiem. — Toć, samo Niebo mi cię zsyła.
— Chodźmy zaraz! — oświadczył Wręcz, dzwoniąc energicznie, na kelnera — i tak zbyt długo cię tu widziano. A jeśli ci pozostały dawne pijackie przyzwyczajenia, to wina możesz się napić i u mnie...
— Nie... nie...
— Nie, tem lepiej! Po części, zgubiło cię pijaństwo... Gdyż...
— Gdyż — wymówił nagle grubas, jakimś dziwnym tonem, niby nasunęła mu się niespodziewana myśl — powiem ci szczerze, że cieszę się, żem cię spotkał. W ostatnich czasach, nawet, wiele wspominałem o tobie! I ty, w pewnej sprawie, możesz mi być pomocny... Ty, jeden...
— Ja pomocą?
— Tak będzie to mały rewanż za moją gościnę...
Teraz zdumienie odbiło się na twarzy młodego człowieka. Miał być dyrektorowi pomocny? On, poszukiwany przez sądy, zmuszony jaknajprędzej opuszczać restauracyjną salę, by w mieszkaniu Wręcza szukać bezpiecznego schronienia. Nic nie rozumiał. A nuż dyrektor li tylko dlatego go zabierał ze sobą?
— Słuchaj... — począł, lecz wnet przerwał.
Powstrzymało go skinienie ręki Wręcza. Kelner zbliżał się do ich stolika.
— Pierwszy, zapłać rachunek! — cicho szepnął dyrektor — I wyjdź! Zaczekasz na mnie na ulicy. Nie możemy opuścić restauracji razem! Wszak, dla służby, jesteśmy tylko przygodnemi znajomymi.
Zrozumiał i zastosował się do tego zlecenia. Odszedł, nie zauważony przez nikogo i jako niewiele znaczący gość, żegnany bez żalu. Po drodze, przy stoliku, nie spostrzegł owej uszminkowanej damy. Musiała, widocznie, wcześniej opuścić salę.
Na ulicy, skrył się nieco w mroku i zaczekał.