Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/46

Ta strona została uwierzytelniona.

Po upływie kilkunastu minut ukazał się dyrektor Wręcz.
— Siadajmy! — rzekł, wskazując na najbliższą taksówkę — Pojedziemy na Kredytową!

Nic dziwnego, że nasz bohater, opuszczając dancing, nie zauważył wymalowanej pani, która patrzyła nań tak ostentacyjnie, z wyraźną nienawiścią.
Nic dziwnego. Ledwo ukończył się taniec, pobiegła ona w stronę długiego korytarza, gdzie mieściły się restauracyjne gabinety, jak również budka telefoniczna. Pobiegła, rzuciwszy kilka słów przeproszenia swemu tancerzowi i dając mu do zrozumienia żeby jej tam nie towarzyszył, gdyż będzie przeszkadzał, w poufałej widocznie rozmowie.
Pochwyciła za słuchawkę, a gdy odezwał się sygnał, niecierpliwemi palcami jęła nakręcać pożądany numer automatu.
— Czy Iza nie śpi mocno tylko? — myślała — Czy jej się dobudzę? A może na noc wyłączyła telefon?
Ale, nie! Ku jej radości wnet rozległ się głos, jaki spodziewała się posłyszeć. Nawet, nadspodziewanie prędko.
— Nie śpisz jeszcze, Izo? — zdziwiła się — To ja, Klara...
— Nie, nie śpię! — zabrzmiała odpowiedź, a tej którą zarządzający dancingiem nazywał baronową Gerlicz, wydało się, że w głosie przyjaciółki słyszy niepokój i podrażnienie.
— Daruj, że cię o tak późnej godzinie niepokoję — mówiła, a znajdujący się na ścianie korytarza, akurat naprzeciw budki telefonicznej duży zegar wskazywał trzecią w nocy — Daruj, że cię niepokoję, ale zaszły wypadki... Dzwonię, w twojej własnej sprawie.
— Co się stało?
— Jestem, z całem towarzystwem w Livoy‘u, tym dancingu... Wiesz... Ku mojemu zdumieniu zobaczyłam jego... Pojmujesz, jego... Wprost, nie wierzyłam własnym oczom... Ale, nie mogłam się pomylić... On, na-