Nazajutrz, nasz bohater, obudził się dość późno i rozglądał się ciekawie po eleganckiem urządzeniu pokoju. Przypomniał sobie powoli wypadki wczorajszego dnia, które przebiegły z szybkością błyskawicy. Ucieczka z zakładu dr. Trettera, przyjazd do Warszawy, spotkanie z Wręczem...
— Więc jestem Januszem Darskim! — szepnął — Kanciarzem jakiegoś wyższego pokroju! Niezbyt to miły powrót do rzeczywistości!
W rzeczy samej, odzyskanie w podobnych okolicznościach nazwiska, bynajmniej nie napełniało go radością. Z jednej strony będzie poszukiwał go Tretter wraz z ową tajemniczą hrabiną, z drugiej władze sądowe również żywią do niego jakieś pretensje. Chwilowo, znalazł, dzięki Wręczowi bezpieczną kryjówkę, lecz co nastąpi dalej? Chyba, że Wręcz zajmie się jego losem? Wszak, wczoraj wspominał, że będzie potrzebny? Jakież, do licha stosunki mogły go łączyć z tym Wręczem?
Nagle, ten tok rozmyślań przerwał czyjś głos:
— Przyniosłem śniadanie?
Drgnął. Obok otomany, na której sporządzono posłanie, stał służący, starszy już, siwy mężczyzna z tacą w dłoni.
Nadszedł tak cicho, że młody człowiek nie posłyszał jego nadejścia i teraz przyglądał mu się ciekawie. Przypomniał sobie, że i wczoraj, kiedy w towarzystwie Wręcza, w nocy tu przybył, wzrok starego kamerdynera spoczywał na nim równie uporczywie.
— Przyniosłem śniadanie! — powtórzył, stawiając tacę z filiżanką herbaty i różnemi butersznytami na stoliku, znajdującym się obok otomany — Ależ pan zaspał! Jest blisko pierwsza! A pan dyrektor o dziesiątej pojechał do banku.
— Do jakiego banku? — wyrwało mu się mimowolnie.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ IV.
W gościnie u dyrektora Wręcza.