Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niespodziankę! — nic nie pojmował.
— Nie domyślasz się?
— Nie!
Wręcz chytrze przymrużył oko i począł głośno się śmiać.
— Skoro, nie domyślasz się, to zaczekaj! Teraz ci nie powiem! Tem więcej, że pora siadać do obiadu i Jan już kiwa na mnie rozpaczliwie głową. I ty musisz być porządnie głodny...
W rzeczy samej, na progu gabinetu ukazał się kamerdyner, oznajmiając, że obiad znajduje się na stole. Dyrektor poszedł w stronę sali jadalnej pierwszy, a w ślad za nim nasz młody człowiek.
Bił się z myślami, próżno starając się rozwiązać, rzucone przez Wręcza zagadki. Ten, nietylko na niego miał swoje projekty, ale gotował mu jeszcze jakąś niespodziankę. Cóż to była za niespodzianka taka?
Początkowo, gdy się znaleźli przy stole zastawionym, dyrektor milczał, poświęciwszy całkowitą swą uwagę spożywaniu znakomitych potraw, sporządzonych przez nie mniej znakomitą kucharkę. Może go zresztą, krępowała obecność Jana. Rzucał tylko od czasu do czasu nic nie znaczące słówka. Dopiero, kiedy ukończył się obiad, a kamerdyner znikł, ustawiwszy na stole filiżanki, maszynkę do czarnej kawy i butelkę z likierem, Wręcz postanowił przystąpić wprost do rzeczy:
— Gadaj szczerze — począł — bo wczoraj trudno było o tem rozmawiać w „Livoy‘u“, a później widziałem, żeś znużony i nie chciałem cię męczyć... Po coś ty, właściwie, powrócił do kraju?
Młody człowiek bąknął coś niewyraźnie, nie wiedząc, co odpowiedzieć.
— Domyślam się — odpowiedział za niego dyrektor — żeś nie miał z czego żyć i tu przybyłeś szukać pomocy! Wielka to lekkomyślność z twej strony. Nikt ci nie pomoże, a narażasz się bardzo. To tu, zanim przystąpię do pewnego projeku, za pomocą którego