Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

tomiast, chciwie w twarz Wręcza, łowiąc z natężeniem, padające z jego ust słowa.
— Tedy — mówił tamten, niby reasumując całą poprzednią rozmowę — powróciłeś do Polski, bez nazwiska, bez papierów i oczywiście, bez grosza... Liczysz na to, że uda ci się skądkolwiek wyrwać trochę pieniędzy i dalej pojechać, bo przecież tu nie możesz długo pozostać... Czyż, nie jest tak?
— Hm, tak! — mruknął, nie wiedząc dokąd dyrektor zmierza.
— Otóż. — Wręcz unikał teraz wzroku młodego człowieka — gotów byłbym ci w tem wszystkiem dopomóc, ale pod jednym warunkiem. I ty musisz mi okazać pewną usługę...
— Już wczoraj wspominałeś o tem!
Dyrektor zniżył głos.
— Jest to historja nieco delikatna, ale ty przecież nie żywisz zbytnich skrupułów...
— Zbytnich skrupułów? — twarz młodego człowieka poczęła czerwienieć.
— Więc...
Wręcz pochylił się przez stół i już miał wyłuszczyć ową „dyskretną“ sprawę, do jakiej potrzebny mu był wspólnik bez zbytnich skrupułów, gdy wtem w przedpokoju zabrzmiał dzwonek, a później rozległ się skrzyp otwieranych drzwi, powolny bas kamerdynera Jana i czyjś inny jeszcze młody, dźwięczny głos.
— Och! — zauważył Wręcz z uśmiechem, posłyszawszy ten hałas — Odłożymy na później rozmowę! Nowy gość nadchodzi! Zapowiedziana, niespodzianka...
— Niespodzianka?
Teraz dopiero, przypomniał sobie, że dyrektor, zanim siedli do stołu, oznajmił mu z tajemniczą miną, że gotuje „niespodziankę“...
Cóż to była za niespodzianka?
Nie długo oczekiwał na rozwiązanie zagadki. Do jadalni wpadła młoda, ładna i niezwykle elegancko ubrana dziewczyna...