Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiada — mruknął — że chce mnie ratować!
— Ratować? — zawołała — Daj Boże! Choć miej się dobrze na baczności! Wręcz, nic nikomu nie zrobi za darmo! Zresztą, znasz go chyba dobrze i nie raz sam to o nim mówiłeś! Oby, pod pozorem pomocy, nie wpakował cię w jakie łajdactwo... Bo, Wręcz to ptaszek... Niema, chyba potrzeby cię uczyć... Sam się orjentujesz... Cóż ci proponował?
— Nic, jeszcze...
— Hm... Nic jeszcze? Ciekawam, co wymyśli?
— Tak! — nagle wypalił, przypominając sobie słowa dyrektora — Ale, jest to jedyny człowiek, jaki ostatecznie się nie odsunął... Podobno, najwięcej zawzięci są moi krewni...
— Najwięcej! Twierdzili, że za to, coś zrobił, sami osadziliby cię w więzieniu, lub w domu warjatów.
Chciał poznać całą prawdę, do końca. Uzupełnić luki, które pozostały, mimo zręcznego wybadywania Wręcza.
— Ta hrabina! — rzucił umyślnie, gdyż wciąż dręczyła go zagadka owej hrabiny — osoby, która wedle słów panny Janeczki, miała osadzić go w zakładzie dr. Trettera, z wyraźną wskazówką, by tam pozostał na zawsze, lub postradał życie — Hrabina!
— Jaka hrabina? — zdziwiła się mocno panna Lola — Przecież w twojej rodzinie niema żadnej hrabiny!
— A jednak, słyszałem! — znów nic nie rozumiał.
— Pochodzisz — mówiła dalej — z dobrej, zamożnej, mieszczańskiej rodziny, śród której, o ile wiem nie było hrabiów! Skąd ci się ubrdała jakaś hrabina? Powiedz — w jej oczach przemknął błysk zazdrości — może to jaka twoja kochanka?...
— Nie... nie...
— Dlaczego gadasz o niej?...
Coś mi wspomniano? Musiałem się pomylić!
Jednocześnie, próżno łamał sobie głowę. Do za-