Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ, bardzo cię proszę! — rzekomy Janusz Darski, uniósł się nieco na swem posłaniu i cały zamienił się w słuch.
Od słów dyrektora zależało dalsze jego postępowanie. Wciąż bił się z myślami, czy ma zataić prawdę, czy też wyznać, jaka komiczna, a może dramatyczna, zaszła w tym wypadku omyłka.
— Byłbym już to wczoraj uczynił — mówił dalej dyrektor — ale nie sądziłem, że Lola krótko u ciebie zabawi! Wyszedłem umyślnie, aby nie stać się niedyskretnym świadkiem gorącego powitania młodej, a stęsknionej pary!... Chyba, pokłóciliście się, że tak prędko uciekła?
— Ach, nie! — odparł, wymijająco — Byłem znużony... Lola musiała pójść do teatru. Zobaczymy się dzisiaj...
Wręcz jakoś podmignął chytrze okiem, ale dalej nie napierał. Przysunął sobie krzesełko do otomanki, na której leżał młody człowiek, niby tem zaznaczając, że dłuższa ich będzie rozmowa. Później wyciągnął złoty portcygar, zapalił papierosa i zaciągnął się kilkakrotnie dymem:
— Jednem słowem — począł, nawiązując do poprzednio prowadzonej rozmowy — jesteś bez grosza i nie wiesz, co dalej przedsięwziąć. Znalazłoby się wyjście, tylko... Hm, jakby ci powiedzieć...
Mówił to, nie patrząc mu w oczy. Po tym długim wstępie poznał, że dosyć „delikatny“ musi być ten sposób ratunku. Przypomniał sobie wczorajsze napomknienie dyrektora o „braku skrupułów“ Darskiego i ostrzeżenia Loli.
— O cóż chodzi? — zapytał, postanawiając dobrze się mieć na baczności.
— Widzisz — rzekł — kryzys gnębi teraz wszystkich i nie powodzi mi się zbyt świetnie. Dawniej, zarabiało się po kilkanaście tysięcy miesięcznie, dziś z trudem można związać koniec z końcem... Ludzie zarywają, podatki gnębią... No, co tu ukrywać... Bank „Pożyczek Wzajemnych“ ledwie zipie...