Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach! — zawołał, nieprzygotowany na to wyznanie.
— Daję ci słowo, ledwie zipie i z trudem bronimy się od ostatecznej plajty. Zachowując, oczywiście, doskonale pozory... Ta, jak ty to kiedyś robiłeś ze swojemi interesami... Jeśli dalej tak pójdzie, trzeba będzie zamknąć budę i zejść na dziady — o mało nie dodał „i stać się podobnym do ciebie, Januszku“ — Wcale mi się ten los nie uśmiecha. Mógłbym się z tego wykręcić, bo jak wiesz, większość akcji banku do mnie należy, ale potrzebnaby mi była pomoc... Zaufany człowiek...
— Zaufany człowiek? — dalej nic nie pojmował.
— Widzisz — coraz śmielej przemawiał dyrektor — znalazł się jeden warjat, który jako wspólnik chciałby wejść do banku. Właściwie, ja mu tam trochę głowę kręcę i opowiadam o znakomitym stanie interesów. Wniósłby pół miljona... I byłbym uratowany... Oczywiście, gdyby książki znajdowały się w należytym porządku i wynikało z nich, że bank „Pożyczek Wzajemnych“ daje znaczne dochody...
— O! wyrwał mu się mimowolny okrzyk.
— Trzebaby więc należycie spreparować te książki, sporządzić bilanse, krótko mówiąc, ogłupić go tak, żeby nic nie zrozumiał. A to może zrobić tylko ktoś bardzo zaufany. Wielu zdolnych buchalterów jest w Warszawie, ale przecież sam pojmujesz, zwrócić się do nich nie mogę. Sprawa jest delikatna...
— I pachnie prokuratorem!... wyrwało się młodemu człowiekowi niespodziewanie.
Wręcz począł się śmiać.
— Ha! Ha! Ty, wpominasz o prokuratorze? Doskonałe? Domyśliłeś się już chyba, co chciałem ci zaproponować. Gadajmy szczerze! W fałszowaniu bilansów jesteś mistrz nad mistrze! Nikt ci nie dorówna! Toć tylko dzięki tym kombinacyjkom, przez kilka lat zdołałeś usypiać czujność twych najbardziej nawet podejrzliwych „akcjonarjuszy“. Wierzyli świę-