skretny nadzór nad rzekomym Darskim, udał się do służbowego pokoju, całkowicie uspokojony, że „pan Janusz“, nie myśli o żadnym spacerze po mieście, a zatopił się w studjowaniu jakiegoś grubszego dzieła.
W apartamencie Wręcza zapanowała głucha cisza. Nie mącił jej żaden hałas, nawet odgłos telefonicznego dzwonka. Zbliżało się południe i dziwiło, nawet, młodego człowieka, że nie telefonuje Lola.
— Musiała się obrazić! — pomyślał — A może wpadnie bez uprzedniego zawiadomienia? Najwyższy czas zniknąć! Gdyby, teraz wpadła, pomieszałoby mi to wyszystkie szyki!
Zamknął książkę, którą niby czytał, powstał z miejsca i na palcach jął się skradać do przedpokoju.
Nic nie stanęło na przeszkodzie tej nowej ucieczce. Tam pochwycił swój kapelusz, jedyny bagaż, jaki posiadał — i po cichu rozwarłszy drzwi, wyślizgnął się na schody.
Wkrótce, znalazł się na ulicy, zalanej ciepłemi, złocistemi potokami majowego słońca.
Szedł ten człowiek bez nazwiska, prosto przed siebie, o trzysta złotych bogatszy, nie wiedząc dokąd się udać, ani w jaką nową, dziwaczną przygodę go losy wtrącą.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Zdziwił się dyrektor Wręcz, kiedy powróciwszy o piątej do swego apartamentu, nie zastał w nim Janusza Darskiego. Zdziwił i rozgniewał. W mocno wypchanej tece, bowiem, przyniósł różne tajemnicze, a wymagające natychmiastowej „kuracji“ papiery.
— Janie? — zapytał z rozdrażnieniem służącego — Pan Darski wyszedł? Poco Jan go wypuszczał?
— Sam nie wiem, jak się wyślizgnął! — z zakłopotaniem odrzekł kamerdyner — Musiało stać się to w południe, gdy znajdowałem się w kuchni?
— Nie wracał?
— Nie!