Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

Urządził się w ten sposób, że wcale nie wychodził z numeru. Śniadania, obiady i kolacje kazał sobie przynosić na górę, a czas cały spędzał na pochłanianiu gazet. Czytał i czytał, nietylko chcąc się dowiedzieć, co się dzieje w świecie, do którego niczem człowiek zmartwychwstały powracał, ale jednoczesne w słabej nadziei, że o jego ucieczce i poszukiwaniach znajdzie w pismach wzmiankę. Nie wątpił w to, że dr. Tretter zawiadomił władze. A jeśli zawiadomił to chyba jakieś echo znaleźć się musi w kronikarskiej wzmiance. A jeśli się znajdzie, to znajdzie się i jego nazwisko. Lecz, pisma milczały nic nie wspominając o ucieczce żadnego „warjata“, lub też „pacjenta“ dr. Trettera. Cóż to znaczyło? Czyżby go nie poszukiwano. A może te poszukiwania odbywały się w najgłębszej tajemnicy?
A wciąż dręczyła go ta sama niepokojąca zagadka.
Kim był, co robił? Kto go osadził w zakładzie dla obłąkanych?
Wiedział, napewno tylko, że nie jest Januszem Darskim i szczerze cieszył się z tego. Lecz, czy nie przedwczesna była ta radość? A nuż był kimś, podobnym nietylko fizycznie, ale i moralnie do Darskiego. I na jego przeszłości ciążyła plama i aby raz nazawsze z nim skończyć, oddano go pod opiekę Trettera? Kim była owa hrabina? Opiekunką, czy zbrodniarką? A może on jest zbrodniarzem?
Drugi dzień jego pobytu upływał w hoteliku i zbliżała się noc. Zegar na korytarzu wskazywał jedenastą.
Siedział, przysunąwszy sobie krzesło do niewielkiego stolika, oświetlonego małą, stojącą lampką, pochylony nad stosem gazet, a obok stała niedopita szklanka herbaty.
Lecz wzrok jego nagle oderwał się od gazet i pobiegł daleko, a na twarzy zajaśniał uśmiech.
— Więc pojutrze...
Tak! Pojutrze ujrzy pannę Janeczkę i poweźmie plan postępowania, bo dalej tak dręczyć się nie