Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

— Janusz! — mimowoli wspomniał Darskiego.
Po twarzy wywiadowcy przebiegł dziwny uśmiech.
— Ślicznie! — mruknął — A dawno pan bawi w Warszawie?
— Od wczoraj!
— Od wczoraj? Jeszcze lepiej! Proszę pokazać swe ramię... Prawe ramię...
Drgnął i pojął, o co agentowi chodzi. Na prawem przedramieniu posiadał pewien znak, charakterystyczną plamkę, na którą widocznie zwrócono uwagę w poszukiwaniach. Zanim zdążył cofnąć rękę, wywiadowca pochwycił ją mocno i odsunął rękaw marynarki wraz z mankietem koszuli. Ukazała się spora, podłużna, brunatna pręga.
— Zgadza się! — rzekł — Rysopis i znak się zgadzają!
— Co to ma znaczyć? — zawołał, jeszcze nadrabiając miną, choć czuł, że został poznany.
— To znaczy — spokojnie odparł wywiadowca — że nie jest pan ani Skalskim, ani Januszem... Jest pan chorym, który uciekł z zakładu dr. Trettera!
— Nie! — gwałtownie zaprzeczył. — Pan się myli!
— Nie mylę się! Dość miałem pracy, aby pana odszukać — był to ten sam wywiadowca, który się zgłaszał do Wręcza — i dobrze się namęczyłem, zanim pana odnalazłem! Tylko dzięki temu, że wpadło mi na myśl sprawdzić, kto w tym hoteliku jest niemeldowany! Na nic się nie zda dalsze zapieranie. Pójdzie pan ze mną...
— Ależ...
Wywiadowca, któremu władze zwierzchnie i dr. Tretter wytłumaczyli, że będzie miał do czynienia z niebezpiecznym furjatem, patrzył trochę niepewnie na młodego człowieka. Widząc jednak, że ten zachowuje się dość spokojnie i sądząc, że jest to tak zwana „trzeźwa przerwa“ u warjatów, postanowił względem niego użyć łagodnej perwazji.
— Niech pan się nie opiera — jął tłumaczyć i pójdzie ze mną! Później wszystko się wyjaśni...