Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

się z panem w długą rozmowę! Mam rozkaz odstawić pana do zakładu i muszę spełnić ten rozkaz!
— Uwierz mi pan, uwierz! — zawołał jeszcze młody człowiek, składając dłonie, niby do modlitwy, lecz wnet zamilkł, zrażony obojętną miną wywiadowcy.
Wyczytał z jego twarzy, że mu nie wierzy, traktuje jako obłąkanego i próżne pozostaną wszelkie przekonywania.
— To choć jedno może pan mi zrobi! — wymówił z rozdrażnieniem — Miast, prowadzić mnie do sanatorjum, zawezwie tu komisarza!
— Jeszcze czego! — burknął agent.
Wyobrażał sobie, jakby go przyjął komisarz, gdyby w nocy zakomunikował mu żądanie warjata. Zresztą, miał ochotę, jaknajprędzej odstawić szaleńca do zakładu dr. Trettera, gdyż w myśl obietnicy doktora, pierwszy, ktoby pochwycił zbiega, miał za to otrzymać znaczną nagrodę.
— Idzie pan po dobrej woli, czy nie? — rzucił ostro, uważając, że i tak dość stracił czasu na zbyteczne z obłąkanym ceregiele.
Młodego człowieka również ogarnął gniew.
— Nie! — zawołał i cofnął się o kilka kroków do tyłu, niby zamierzając się bronić.
W jego mózgu zarysował się straszliwy jednocześnie obraz. Znów znajdzie się w zakładzie, a Tretter wraz z pielęgniarzem Antonim, nie omieszkają mu się odwdzięczyć, za poprzednią ucieczkę. Znajdzie się — i zostanie raz na zawsze pogrzebany, bo powtórnie żywy sanatorjum nie opuści. Jeśli, skargom jego nie uwierzą, gdy znajduje się na wolności, któż im później uwierzy? I czy wogóle jakakolwiek jego skarga przedostanie się poza mury więzienia, na zewnątrz? I to wszystko, w przeddzień niemal, widzenia się z panną Janeczką, która jedna mogłaby go uratować.
— Nie! — powtórzył energicznie — Oświadczam panu stanowczo, że do zakładu dr. Trettera dobrowolnie nie wrócę! Tretter jest łotrem, a ci którzy pragną mnie tam osadzić zbrodniarzami!
Postawa młodego człowieka na tyle była groźna,