Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

— Uf! — odetchnął.
Przyczaił się, zadowolony ze swego fortelu. Pogoń przebiegnie, a on znów ucieknie tą samą drogą. W pokoju nikogo chyba nie ma, bo nikt się nie odezwał, kiedy wdrapywał się przez okno i nikt na nieoczekiwaną wizytę nie zwrócił uwagi.
— Zdołałem się ocalić!
Przytuliwszy się do framugi, z uśmiechem teraz zaobserwował liczną grubkę ludzi, z wywiadowcą i portjerem, którzy może w kilka sekund później, z podnieconemi okrzykami, niczem huragan, przemknęli tuż koło okna. Popędzili, oczywiście, dalej z wielkim zgiełkiem i tumultem.
— Szukajcie mnie, a długo! — w duchu przebiegło złośliwe spostrzeżenie — Przeczekam jeszcze chwilę, a później...
Już zamierzał, z powrotem wdrapać się na parapet i ulotnić się tą samą drogą, jaką przybył, a później zniknąć w odwrotnym do pogoni kierunku, gdy wtem stało się najgorsze...
W pokoju zabłysło elektryczne światło.
— Obcy człowiek... Bandyta!... — posłyszał gniewny i wystraszony okrzyk.
Odwrócił się gwałtownie. Teraz dopiero, mógł zaobserwować, gdzie się znalazł. Pokój, w którym tak bezceremonjalnie szukał schronienia, był wytwornie urządzonym salonikiem, a na jego progu stała kobieta. Dama, wcale jeszcze przystojna, choć nieco tęga i w wieku balzakowskim, ubrana w wykwintny, jedwab szlafroczek. Spała prawdopodobnie, w sąsiedniej sypialni, skąd wywabiły ją dopiero dobiegające z ulicy okrzyki. Wyskoczyła z łóżka, aby przekonać się, co zaszło i przekręciwszy kontakt, spostrzegła przytulonego do ściany zbiega. Mierzyła go rozszerzonemi z przerażenia oczami.
— Zbój... zbój... w moim domu!... — powtórzyła.
Młody człowiek już chciał odezwać się do niej, uspokoić ją i błagać, by nie wydawała go w ręce po-