Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Człowiek który zapomniał swego nazwiska.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

śpią mocno i nie obudziły ich krzyki... Teraz, nie masz się czego obawiać... Dobrze cię ukryję...
— Sądzę, że to będzie zbyteczne! — odrzekł szczerze, myśląc, iż stracono jego ślad.
— Tak mniemasz? — zapytała i zaczęła nadsłuchiwać.
W rzeczy samej, radość młodego człowieka była przedwczesna. Znów w ich stronę zbliżał się odgłos wrzawy. Najwyraźniej, pogoń wracała. Widocznie, ścigający, wypadłszy na więcej oświetloną część ulicy i nie zauważywszy tam sylwetki zbiega, zrozumieli, że musiał ukryć się gdzieś po drodze i teraz, powracając przetrząsali wnęki i bramy domów.
— Toć nie szpilka, nie zginął i pod ziemię się nie zapadł! — zdala dobiegł ich podniecony wykrzyknik wywiadowcy — A dalej, napewno, nie pobiegł! Ulicę widać, jak na dłoni i jest pusta!
— Musiał tu gdzieś się schować! — odpowiedział czyjś podniecony głos.
Obfita w kształty dama, porwała młodego człowieka za rękę.
— Słyszysz?
Skinął głową.
— Nic się nie bój! Ja cię obronię? Narażałeś się dla mnie, a wiesz, jak cię kocham! Nie zmieniłam się przez te dwa lata, w stosunku do ciebie!
— Może się nie domyślą? — cicho zauważył.
— Już się domyślili!...
Istotnie, pogoń zbliżała się w kierunku oświetlonego, otwartego okna, a nowe zdanie wywiadowcy rozbiło wszelkie wątpliwości.
— Tylko tutaj mógł wskoczyć! Pilnujcie dobrze, żeby z powrotem nie uciekł, a ja przetrząsnę mieszkanie...
Pochwyciła go gwałtownie za rękę i pociągnęła do sąsiedniej, ciemnej sypialni.
— Tu pozostań! — szepnęła — Nie odzywaj się ani słówkiem!
Skrył się w nieoświetlonym pokoju, błogosławiąc teraz Darskiego i swą nieznaną wybawicielkę. Zrozu-