Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

wypadł z mej dłoni. Objęty silnie wpół, obezwładniony i szarpnięty gwałtownie, runąłem na podłogę. Leżąc poczułem, jak jakiś ciężar pada, krępując ręce i nogi.
W tej chwili zabrzmiał melodyjny, lecz ironicznie drwiący głos.
— Bardzo mi przyjemnie poznać pana!




VII.
Czarny adept

Światło płonęło w pokoju. Pochylał się nademną wysoki, świetnie zbudowany mężczyzna, ze wzrostu nieco przypominający medjum Forka, ubrany w wieczorowy strój, którego najmniejsza fałda nie zdradzała przed chwilą odbytej walki. Wargi wykrzywił uśmiech złośliwy, z za nich połyskiwał rząd oślepiająco białych zębów. Mógł mieć lat około czterdziestu, wysoki brunet, wygolony, o cerze południowca.
— Bardzo mi przyjemnie poznać pana! — powtórzył. — Sytuacja leżąca, tembardziej, gdy się ma skrępowane ręce i nogi, niezbyt jest wskazaną do wymiany towarzyskich uprzejmości, to też starając się zachować obojętny wyraz twarzy — milczałem.
— Nawet pan nie odpowiada! No! no! Bardzo nie comme in faut! Właściwie wzajemna prezentacja zbyteczna! Medjum Forek, lub czarny adept! Jak pan woli! Byłem z wizytą u pana, dziś pan się rewanżuje odwiedzinami...