Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

wierzyłem własnym oczom. Czy to było możliwe? Była nią moja przewodniczka, lecz jakże odmienna. Wyraz zaniepokojenia znikł z twarzy, stała spokojna, uśmiechnięta. I ona, drwiąco popatrzyła na mnie.
— Jak myślisz — zwrócił się do niej — posłać po policję?
— Naturalnie — odrzekła.
Nie mogłem powstrzymać się od mimowolnego odruchu. Więc ofiarą tak wysoce wyrafinowanej perfidji padłem? To była jego wspólniczka a ja, na lep rzekomych rewelacji i kłamanej nienawiści, dałem się zaprowadzić do potrzasku, jak dudek! Czarny adept, jakby odgadując moje myśli, cedził.
— Winszuję, szczerze winszuję przenikliwości! Moję najlepszą przyjaciółkę przyjął pan za zawziętego wroga!
Kobieta zaśmiała się cicho.
— Wobec tego przedstawię! Siostra Hanna, osobista sekretarka i najbliższa pomocnica! Źle tylko zrobiła, że zbyt wcześnie sprowadziła jegomościa. Przez to ucierpiały moje biedne graty. No, lecz czego dla obecności miłego przyjaciela się nie zrobi! Prawda?
Wyciągnął z bocznej kieszeni emaljowaną papierośnicę, roztworzył i podał kobiecie. Zapalił egipskiego papierosa, poczem zaciągając dymem perorował.
— Wszystko razem zważywszy, sądzę, że policji damy spokój, a małe nieporozumienie zlikwidujemy en famille...
Tedy...
Podszedł i rozluźnił więzy na nogach. Poczem z niezwykłą siłą uniósł do góry i posadził w wielkim skórzanym fotelu.
Absolutnie dotychczas nie mogłem przeniknąć jego zamiarów, lecz widocznie chciał się czegoś