Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakich?
— W tej chwili pan zobaczy!
Klasnął w dłonie trzykrotnie. W drzwiach stanął ohydny famulus[1], odgrywający rolę robotnika. Łypnął z podełba ponuremi ślepiami.
— Rozkaz?
— Wprowadzić naszą miłą siostrę!
Cóż to miało oznaczać. Jaką torturę wymyślono?
Patrzył na mnie uporczywie, jak drapieżnik, ważący, szykujący się do skoku i z góry obliczający, czy rozkoszne będą przedśmiertne podrygi ofiary. Siedziałem pozornie spokojny, choć wszystko kipiało z naprężenia wewnątrz. Niebywałym wysiłkiem, wywołałem na usta uśmiech lekceważącej obojętności.
Na schodach rozległy się kroki. Ciężkie męskie i lekkie kobiece. Sprawiało to wrażenie, że mężczyzna popychając prowadzi kobietę. Szli powoli, z szuraniem, ostrożnie. Siedziałem tyłem do drzwi. Postanowiłem ani odwracać, ani wykonać ruchu zdziwienia.
— Jestem! — zabrzmiał męski głos.
— Otóż i nasz najdroższy gość! — zawołał czarny adept, unosząc się z miejsca. — Prosimy bliżej.
Kroki dziwnej pary rozbrzmiały w pokoju. Były coraz bliżej, tuż koło mnie, szły obok mego fotelu.
Zczem, starając się to uczynić niepostrzeżenie, zerknąłem... i wszystko we mnie zamarło. Nie wytrzymałem i obróciłem się gwałtownie. Niestety, nie było wątpliwości.
Wprowadzoną kobietą była Rena Łomnicka.

∗                    ∗

Rena siedziała, leżała raczej na pół omdlała w fotelu. Czarną smugą zwisał na podłogę czarny ża-

  1. Przypis własny Wikiźródeł famulus — (z łaciny) zaufany sługa. Źródło: [1]