Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

— Obecnie — prawił dalej — siedzi zamknięty w komórce, jak pawian w klatce. Łomnicką uwięziłem chwilowo w sypialni. Co dalej czynić? Jakie wasze zdanie? Nasze bractwo musi zostać uratowane!
— Przysięgliśmy oddać za niego krew! — potwierdził starszy mężczyzna.
— I dla fantazji głupiej histeryczki, nie będziemy narażać na niebezpieczeństwo, jedną z najbardziej pociągających instytucji świata... dorzucił wymokły panek.
— Konkluzja?
— Nie cofać się przed niczem! — wstępował w ślady Robespierre’a siwowłosy.
— I usta zatrzeć milczeniem! — dokończał pupil lupanarów.
— Zupełnie się zgadzam, lecz jak bracia to sobie wyobrażają praktycznie?
— Czy nie wskazane byłoby z nią przódy porozmawiać, może skłonniejszą się stała do poniechania wrogich występów?
— Uważam za zbyteczne!
Oczywiście nie chciał i nie mógł dopuścić do rozmowy Reny Łomnickiej ze swemi kompanami. Wtedy cała prawda musiałaby wypłynąć na wierzch, niby obraz na ekranie.
— Więc?
— Istotnie sprawa trudna... uprzedzić trzeba skandal...
— Societas nostra abhoret saguinem... nasze stowarzyszenie brzydzi się krwią — wymówił pan starszy...
— Ach nigdy — przerwał czarny adept — nie namawiałbym i nie posunąłbym się do tego, uważam podobne załatwienie za niedopuszczalne, w żadnym razie...
Zapadło chwilowe milczenie.