tylko dla tego, że pragnąłem bieg tyle interesujących wypadków poznać do końca, zaś moją interwencję jeszcze nie poczytywałem za niezbędną. Lecz obecnie chwila decydująca nadeszła. Nacisnąłem drzwi, rozchyliły się bez szmeru. Mając w każdej chwli dostęp otwarty, przytrzymałem je ręką zlekka, by łatwo wyskoczyć znienacka i nieprzygotowanego do walki wroga niespodziewanie pochwycić.
— Wszystko w porządku! Proszę, niech pani wraca na swe miejsce! — odparłem równie szeptem.
Kobieta szybko zajęła miejsce za stołem. W tej że chwili wchodził do pokoju czarny adept. Szedł przodem, wskazując postępującej za nim Renie Łomnickiej drogę. Na twarzy jej nie dojrzałem śladu przygnębienia, ani przestrachu. Była ona z gatunku tych kobiet, których niebezpieczeństwo nie łamie, lecz podnieca i które w trudnych chwilach potrafią okazać całą moc i siłę charakteru.
— Więc proszę... — mówiła, jak gdyby odpowiadając na zadane w sypialnym pokoju pytanie.
Czarny adept przysunął uprzejmie krzesło.
— Zajmiemy miejsca! Zgoda? Ta nasza rozmowa zbyt długą, ani nużącą nie będzie...
— Sądzę, należy rychlej kończyć — odpowiedziała Łomnicka pewnie i poważnie — wszystkiego wydrzeć sobie nie dam, lecz dla świętego spokoju spokoju i bezpieczeństwa mego towarzysza — zapytuję: ile?
— Obecnie targi pieniężne skończone! Aczkolwiek w naszym socjalistyczno demokratycznem społeczeństwie realną wartość ma pieniądz jedynie... mnie dziś on mało wzrusza... Moim nieszczęściem było, że uczono mnie za młodu kochać sławę, piękno, wielki czyn... a nie nauczono, że li tylko... istnieje złoto! Za nie głupiec będzie mędrcem, bez niego
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.