Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.



X.
ZAKOŃCZENIE.

Jest maj i odurzająco pachną fijołkowe bzy. Ustawione w dużym blado niebieskim wazonie, w buduarze Reny Łomnickiej, sycą pokój swym aromatem wesela i wiosny.
Przez otwarte okna płynie daleki pogwar miasta Ryki syren fabrycznych znajmią o ciżbach niewiadomych, wyzyskiwanych i spotniałych w wielkiej obręczy Molocha-kapitału, ostre trąbki samochodów płoszą przechodni. Pędzą w wozach ludzie zgorączkowani dokądciś, zapewne wydzierać sobie wzajem ochłapy tak zwanych dobrych interesów. Przez ulice przewala się chwilami szary, bezbarwny, chwilami pstry i strojny tłum — jedną zwartą lawiną. Tłum bezmyślny i ciekawy, który z zachwytem przystanie obserwować bójkę uliczników a później pójdzie dalej, obojętnie uchyliwszy przed żałobnym konduktem kapelusza, pogrążyć się w ziejące zaduchem otchłanie szynkowni i barów. To jest ten potok życia, nieczuły na wszystko, bezmyślna psychologja wielkiego miasta, równie kamienna na dole i niedole, jak te martwe domy, które symetrycznie wzdłuż ulic się ciągną.
Le roi est mort — vive le roi! Takiem jest życie... i dążymy naprzód!
Odurzająco pachną lila bzy w buduarze Reny!