Siedzimy na wprost siebie w zadumie. Od straszliwych wspólnie przeżytych wypadków, tyle czasu upłynęło... czasu równie obojętnego na nieszczęścia i troski, co kamienice i ludzie, czasu niby balsam ukojenia leczącego rany...
Świadomie unikamy poruszania bolesnego tematu. Po tragicznej scenie śmierci czarnego adepta, opuściliśmy, niezatrzymywani przez nikogo, drewniane na Starem Mieście domostwo, pozostawiając nad zmarłym kobietę, którą nazywano Hanną.
Od tej pory nigdy nic więcej nie usłyszeliśmy ani o niej, ani o tajemniczej sekcie. Również nie odnaleźliśmy w pismach najmniejszej wzmianki o samowolnym zakończeniu porachunków z życiem przez człowieka, który nosił nazwisko barona de Loves, czy Jana Owerskiego
Spłynęło na fatalne wypadki wielkie, mroczne peplum zapomnienia a snać zainteresowani przyłożyli ręce, by sprawę zlikwidować jaknajrychlej. Nie wiemy nawet, gdzie pochowano czarnego adepta i kto szedł za jego konduktem. Najbliższych towarzyszy nie udało mi się przez szereg miesięcy spotkać, może wyjechali, przerażeni konsekwencjami swej lekkomyślnej przynależności do związku.
Tego wszystkiego nie wiemy; nie pragniemy wiedzieć.
Chwilami, zdawałoby się otrząsnęliśmy się ze straszliwego koszmaru, który nie miał w sobie nic ze spraw realnych... Łatwo by tak sądzić można, gdyby nie grób na Powązkach Mary Łomnickiej, grób, na którym dziś również kwitną kwiaty, symbol wiecznego odrodzenia przyrody i ciągłości życia.
A jednak tylokrotnie cisnęło się nam na usta jedno pytanie, które formułuje Rena, patrząc mi w oczy.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/147
Ta strona została uwierzytelniona.