Pragnę być ścisłym dziejopisem wypadków jak się one odbyły, mimo że chwilami wydać się mogą fantastyczne i nieprawdopodobne. Chcę oświetlić specjalnie niektóre szczegóły, z musu, w pierwszym rzędzie ze względów rodzinnych, zatajone dla szerokiego ogółu. Wzmianki, pochodzące z tego czasu a pomieszczone w pismach, miały tak fragmentaryczny charakter, że nikt z nich domyśleć się nie mógł straszliwej tragedji, po za niemi ukrytej. Dziś jeszcze, po roku, gdy myślę o minionych wydarzeniach, napełniają mnie one grozą i szczerze rad jestem, iż tak się zakończyły, aczkolwiek...
Lecz nie uprzedzajmy wypadków.
W dwie godziny po niespodziewanej wizycie panny Reny Łomnickiej siedziałem obok niej w aucie. Mknęliśmy szosą w stronę Wilanowa.
Zaraz po wyjściu odemnie, zaopatrzyliśmy się w taksówkę, małego i zwinnego Ford‘a. W niej oczekiwaliśmy na wyjście Mary. Istotnie, po jedenastej, wyszła z bramy domu Nr. 300 przy ulicy Św. Krzyskiej, w którym zamieszkiwały, ubrana cała czarno. Twarz zasłaniał duży, wbrew obowiązującej modzie, aksamitny kapelusz.
Chwilę rozglądała się dokoła, jakby obserwując czy nie jest śledzoną, czy ktoś jej nie podgląda, poczem szybkim krokiem skierowała się ze Św. Krzyskiej w Jasną, w kierunku Filharmonji. Po przeciwległej stronie, tuż koło chodnika, stało niewielkie auto prywatne, mały dwuosobowy, oszklony Mathis, z pogaszonemi światłami. Sprawiał on wrażenie, że opuszczony przez kierowcę oczekuje cierpliwie na jego powrót. Do tego, pozornie pustego auta zbliżyła się panna Łomnicka a gdy znalazła się w odległości paru kroków, nagle niewidzialna ręka uchyliła drzwiczki pojazdu. Bez namysłu
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.