lonych małą lampką. Kończyły się tuż przy zamkniętych drzwiach, z za których dobiegał szmer głosów. Snać lokal podziemnych zebrań, urządzono w specjalnie wyrytej piwnicy.
Postąpiłam parę kroków w dół, nadsłuchując. Nagle ruchoma sciana z tyłu, za mną drgnęła i szybko zatrzasnęła bezszumnie. Byłam w potrzasku. Nie umiejąc obchodzić się z skrytym mechanizmem, nie zabezpieczyłam sobie odwrotu. Nie było wyjścia. Zdmuchnęłam lampkę naftową, oświetlającą schody i pozostałam w ciemnościach bez ruchu, licząc na przypadek jedynie, mogący z groźnej sytuacji wybawić.
W istocie, nie zdawałam sobie nawet sprawy, że sytuacja jest groźną. Raczej wstydziłam się, że mogę zostać przyłapaną, jak smarkata, na pozglądaniu tajemnic. Również żal miałam do kochanka, że tak mało mi ufał i nie przypuścił do zebrania, którego byłam mimowolnym świadkiem. Wszak uczestniczyły też kobiety!
Zresztą przyznaję jeszcze rozumiałam nie wiele a rozigrane nerwy uniemożliwiały spokojną refleksję. Przez dłuższy czas stałam w górze schodów spokojnie: może kto nadejdzie, otworzy dzwi i wyślizgnę się w mroku, wszak lampkę zgasiłam. Ponieważ jednak nikt nie nadchodził ciekawość przemogła i cichuteńko zeszłam na dół Schodów mogło być piętnaście. Zeszłam i przylgnęłam uchem do dzwi. Z wewnątrz biegły wesołe głosy, śmiech kobiet, brzęk szkła, podnoszonych kielichów. Nadsłuchiwałam i pojmowałam coraz mniej. Czyż ta poważna ceremonja, której asystowałam przed chwilą miała się przerodzić w zwykłą zabawę? Drzwi musiały być grube, gdyż poszczególnych słów nie mogłam rozróżnić. Szukałam szpary, szczeliny, pragnąc zajrzeć do wewnątrz. Daremnie! Wówczas zdobyłam się na szaleństwo. Ostrożnie nacisnąłam klamkę. Drzwi nie były zamknięte na klucz ni zasuwę. Ustąpiły.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.