Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/72

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie jestem zwolennikiem seansowania po ciemku. Uważam, że nawet, gdy mowy być nie może o chęci oszustwa ze strony medjum, powoduje brak światła silne naprężenie nerwowe i stwarza nastroje, podatne do halucynacji. Tem nie mniej żądanie było tak kategoryczne a chęć skomunikowania ze stukającą siłą wielka, iż n e namyślając się chwili, powstałem i przekręciłem kontakt elektryczny.
Powróciłem po ciemku, pochwyciłem rękę panny Łomnickiej i duchowidza. Zamarłem w oczekiwaniu. W głębokiej ciszy, śród niebywałego naprężenia, słychać było jedynie bicie naszych serc. Żaden szmer niedobiegał z zewnątrz. W takich momentach ma się wrażenie, że się jest odciętym od świata.
Nagle ponad głową medjum zatańczyły światełka. Zrazu nikłe, blade, niepewne, formowały się jakby w niejasny zarys, kontur ludzkiej twarzy.
— Jesteś?
Niewyraźna mgławica świetlna zbliżała się do Reny, coś nieuchwytnego o dwóch płomiennych, gorejących oczach. Cichy szept powiał po pokoju.
— To ja!
— Kto ty? Powiedz?
— Ja! Mary!
— Ty? Mary? ty.....
Zadźwięczał lekki odgłos pocałunku. Niewidoczne wargi przyciskały się do czoła mej sąsiadki.
— Mary! Pocoś to zrobiła?
— Musiałam... musiałem...
— Mary! Czy masz siłę powiedzieć nam wszystko?
— Trudno mi... postaram się...
— Kim jest on?
— To takie straszne... nie żądajcie...
— A jednak, jeśli możesz, powiedz! Tu chodzi o Renę!