Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

— Trudno mi... postaram się... czekajcie...
— Mary! Pamiętasz swe notatki, coś mi przekazała?
— Tak...
— Kładę je na stole — wyciągnąłem zeszyt z kieszeni — może ci łatwiej będzie...
— Tak...
— Powiedz choć jedno... gdzie teraz jest... co zamierza?
— On teraz jest... jest w...
Nagle głos się urwał. Poczułem jak medjum jęło się wić w konwulsjach. Rzężało, rzucało się niespokojnie. Ręka Forka, dotychczas nieruchomo spoczywająca w mej dłoni, nagle pochwyciła mnie z niezwykłą siłą, czułem, że jego palce wpijają się w moje ramję, sprawiając fizyczny ból. Nie uważałem na to, zdecydowany za wszelką cenę, uzyskać ostateczną odpowiedź.
— Mary!.... jesteś?.... dokończ.... jest w..?
Medjum coraz niepokojniej rzucało się na swem miejscu, głowa biła o stół, ciało przebiegały skurcze.
— Jeszcze ostatni wysiłek! — zawołałem.
— Mary, przez miłość siostry, mów!
Głos z zaświatów milczał, natomiast rozległ się przeraźliwy krzyk Forka.
— Nie... ja... dłużej nie mogę... on... mnie... zabije...
W tej chwili usłyszeliśmy stuk upadającego ciała.
Podbiegłem do kontaktu elektrycznego. Zabłysło światło. Nieszczęsny Forek leżał na podłodze zemdlony.
Pochwyciłem flakon z wodą kolońską, począłem cucić. Na szyji były widoczne pręgi, jakby pochodzące z uścisku zaciśniętych palców. Powoli przychodził do siebie. Błędnym wzrokiem zatoczył po pokoju, po Renie i po mnie. Z trudem podnieśliśmy go z podłogi, sadowiąc na wygodnej otomanie.
— Może szklankę wody?