Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

żliwości dematerjalizacji notatek, o zrabowaniu ich przez astral wroga, o niezwykłości sposobu w jaki pochwycone zostały, gdy nagle zabrzmia telefoniczny dzwonek.
— Hallo! Kto mówi?
— Tu mówi — usłyszałem odpowiedz — medjum Forek. Bardzo pana przepraszam za zawód, że na czas przybyć nie mogłem.... ale pozwolił sobie ktoś, w stosunku do mnie na złośliwy żart... Zostałem wezwany do umierającej jakoby siostry, do Pruszkowa, która jak się okazało jest zupełnie zdrowa....
— Co pan mówi?
— Nic nie rozumiem, kogo się łobuzerskie figle trzymają? Straciłem cztery godziny czasu. Doprawdy trzeba być łajdakiem bez serca, żeby podobne zwodzenia urządzać... Czy można obecnie przyjechać do pana? Może za późno?
— Niestety! — odpowiedziałem podnieconym głosem — istotnie za późno! Umówimy się na kiedyindziej. Chwilowo jestem zmęczony. Żegnam.
Zapewne dobrze musiał być zdziwiony moim niezbyt uprzejmym tonem, prawdziwy pan Forek i dzień dzisiejszy zaliczył do dni pechowych swego żywota, lecz doprawdy na ton uprzejmiejszy w danej chwili, nie sposób było się zdobyć.
Drżałem cały.
— Słyszała pani? — wykrzyknąłem.
— Słyszałam!
— Domyśla się pani kto z nami seansował?
— Domyślam!
— I kto nam ukradł najbezczelniej pamiętnik Mary, nie w żadzej astralnej postaci, tylko jako człowiek z krwi i kości?
Skinęła głową.
Naszem medjum był straszliwy czarny adept!