— Panie — trajkotał szybko — cała Warszawa o panu mówi. Ma pan być zamięszany w sprawę samobójstwa Łomnickiej!
— Ja?
— Do „Zieloniaka” ktoś nadesłał anonim, że tragicznie kochała się w panu... i że przez to nienieszczęście...
— Co takiego?
— Ledwie moje stosunkami odrobiłem, żeby nie pomieszczali... chociaż sensacja nigdy nie zawadzi... potemby odczycik „Miłość i samobójstwo”... Ale i tak gadają, jakoś się rozniosło...
— Wie... wie pan... z oburzenia i wściekłości mogłem wydawać tylko nieartykułowane dźwięki i oderwane frazesy.
— Między nami — nachylał się coraz bliżej — coś musiało być! Wszak sam towarzyszyłem panu na Świętokrzyską, właśnie tego dnia, gdy to się stało...
— Ale...
— Przedemną nie potrzebuje pan ukrywać... jestem, jak grób... Bardzo niemiłe... wierzę. Też zdziwienie, że pan się publicznie pokazał... Warszawa jeszcze taka parafja, żeby w Paryżu... grunt się nie przejmować... każdego obszczekają...
— Ale choćby w tem istniało... słówko prawdy — wybuchnąłem — przecież byłem najbardziej bezinteresownym przyjacielem panien Łomnickich!
— Otóż właśnie! Co za prowincja... miasto kumoszek... ...ale — przymrużył oko — ten list?
— Jaki list?
— Gadają... miał zostać po pannie Mary! Ona niby tego w panu... pan w młodszej siostrze...
— Co?
Czułem, że staję się purpurowy i fioletowy. Jeszcze sekunda... chwycę natręta za gardło. Snać zre-
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.