Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Czarny adept.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

lić z liczby żywych, lub usta zamknąć milczeniem. W tej symbolice „wykreślić z liczby żywych” oznaczało spotwarzyć, „zamknąć usta milczeniem” — zabić.
Pierwsza część dewizy wykonaną została, przynajmniej wiedziałem, co mnie czeka w razie dalszej walki!
— Przepraszam pana!
Drgnąłem i obejrzałem się szybko. Stałem na placu Zamkowym na wprost kolumny Zygmunta III. Zatopiony w myślach sam nie spostrzegłem, jak tam dotarłem. Obok mnie, w półmroku starych kamienic, wyrastała sylweta kobiety.
— Przepraszam — powtórzyła — wszak pan? — tu wymieniała moje nazwisko.
— Tak jest! — potwierdziłem zdziwiony, przyglądając się mej interlokutorce. Była to wysoka i przystojna blondynka. Łamałem sobie głowę, gdzie mogłem spotykać urodziwą niewiastę, gdy ona jakby odgadując myśli z uśmiechem poczęła:
— Niech pan się nie trudzi. Nie znamy się, a właściwie jeszcze się sie znamy... jeśli pan ma trochę swobodnego czasu, może skręcimy w jedną z bocznych uliczek. Nie chcę by nas widziano razem.
Doprawdy ta Warszawa poczynała się zamieniać w miasto zagadek! Zaciekawiony szedłem obok nieznajomej. Skręciliśmy na Kanonję, tuż za Farą.
— Tu mało ludzi... możemy swobodnie rozmawiać — zwolniła kroku. Przepraszam za dość oryginalną napaść, lecz nadzwyczajne okoliczności, wymagają czasem nadzwyczajnych środków...
Czekałem co dalej nastąpi.
— Miałam być jutro u pana... wszak pan mieszka na Marszałkowskiej... lecz skoro dzisiaj spotykam, im prędzej tem lepiej!
— Czem mogę służyć?