komu służą i do jakich potworności niechcący przykładają ręce...
— Jakiż cel ostateczny tej organizacji? — zapytałem.
— Na to odpowiedziećby mógł jedynie czarny adept — odparła. — Sama zastanawiałam się czy zwykły to zbrodniarz, czy szaleniec? Może działa z rozkazu sekt zagranicznych... Nie wiem... nawet, my najbliżsi, dokładnie poznać go nie mogliśmy...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Kobieta, snać znużona opowiadaniem zmilkła. W powietrzu snuły się spiralne kręgi dymu papierosów. Ognisty włoch z landszaftu spoglądał z uśmiechem, z zewnątrz dochodził pogwar pijackich swarów.
Wiedziałem wszystko, co chciałem wiedzieć. Informacje mej towarzyszki potwierdzały osobiste spostrzeżenia, lecz nie upraszczały ani rozwiązywały sytuacji.
— Dla tego panu i Renie Łomnickiej grozi ogromne niebezpieczeństwo... — mówiła po chwili — lub musicie zaniechać walki... On nie cofnie się przed niczem, by was unieszkodliwić, bo chodzi o egzystencję... inni go poprą w obawie kompromitujących rewelacji...
Nie potrzebowała tego tłomaczyć, było aż nadto jasnem.
— Co robić?
— Zaatakować pierwszy, bo się nie spodziewa. Zaatakować i zdławić, zdeptać, jak żmiję — zasyczał nienawiścią jej głos.
— W jaki sposób?
— Potom pana szukała, aby dać sposób! Tylko czy starczy panu odwagi?
— Do czego?